🍻 Droga Do Chorwacji 2017

Chorwacja Samochodem 2023 Jak wyglądają chorwackie autostrady? Jak poruszać się po autostradach w Chorwacji? Jak opłacić przejazd chorwacką autostradą? Ca 2.2K views, 34 likes, 3 loves, 2 comments, 3 shares, Facebook Watch Videos from AMSports Bydgoszcz MTB Team: Zobaczcie wideo z naszego zgrupowania. :D W tym vlogu kontynuacja przygody z oponami i naszej drogi do Chorwacji Zapraszamy do oglądania.----- Kamandag ng droga: Directed by Carlo J. Caparas. With Christopher De Leon, Sarah Lahbati, Lorna Tolentino, Mark Neumann. An all-too-real film on the country's current war on drugs, the film tackles the angle of the family members and community of addicts and pushers. Podróż samochodem do Chorwacji: Proponowane trasy – przewodnik . Chorwacja to wyjątkowe miejsce, które od lat przyciąga turystów z całego świata swoimi malowniczymi krajobrazami, przepięknym wybrzeżem Adriatyku i bogatą historią. Jeśli zdecydowałeś się na wyprawę samochodem z Polski do Chorwacji, ten poradnik jest dla Ciebie. poniedziałek, 12 czerwca 2017. Wyjazd do Chorwacji Nasze wakcje zaczelismy . w sobote nad ranem. o 1:00 wyjechalismy w dlugo podroz. 10 maja 2017, 11:02 W marcu rząd Republiki Chorwacji przyjął ustawę zakładającą wzrost cen autostrad o 5 proc. Krzysztof Kapica Przy wjeździe do Chorwacji czekają turystów w tym roku kontrole graniczne. Do tego musimy doliczyć jeszcze koszt winiet i autostrad w samej Chorwacji. Będzie nas to kosztowało mniej więcej 400 zł. Można więc przyjąć, że całkowity koszt podróży samochodem z Polski do Chorwacji w jedną stronę wyniesie nas 1100-1300 zł – wiele będzie jednak zależało od tego, jaki mamy samochód, jakie trasy Abstract. Read online. No abstracts available. Published in Przekłady Literatur Słowiańskich ISSN 1899-9417 (Print) 2353-9763 (Online) Publisher Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego To nasza czwarta podróż samochodem do Chorwacji, po raz pierwszy jednak zdecydowaliśmy się na trasę przez Czechy, Słowację i Węgry, jak zresztą sami nam dora W niektórych liniach na pokład samolotu można zabrać małą walizkę podręczną, jak również torebkę lub plecaczek, a w innych wyłącznie jeden rodzaj bagażu. Należy sprawdzić też, jakich przedmiotów nie można zabierać na pokład (na przykład nożyczek, dużych butelek z napojami). Bagaż rejestrowany – co do jego zawartości Po obiecujących początkach, droga do Chorwacji okazała się nie lada wyzwaniem. Jednak, jak zawsze, wiara i konsekwencja zdziałały cuda ;)Facebook: https://ww 8Ag2Cy9. Jak tanio podróżować po świecie? PORADY Przed podróżą Chorwacja poradnik Dojazd samochodem do Chorwacji. Co zrobić, by dostać się tam w około 10 godzin. Ktoś kiedyś powiedział w żartach „po co jechać nad polskie morze, skoro szybciej można dojechać nad Adriatyk”. Oczywiście jest w tym odrobina prawdy, jednak jakkolwiek byście się nie starali NIE DOJEDZIECIE szybciej do Bibione, Portoroż czy na Istrię, niż nad Bałtyk. Natomiast na pewno dojedziecie tam wygodniej i bezpieczniej. A jak sytucja wygląda w roku 2020? Gdy pojawiły się obostrzenia graniczne, związane z pandemią, ciągłe zmiany i niepewne sytuacje? Praktycznie cały czas jedziemy autostradami. A teraz, gdy A1 połączy nas z Czechami, właściwie nie trzeba zjeżdżać z szybkiej trasy. Chorwacja i Bułgaria samochodem to dwa najpopularniejsze kierunki wakacyjne, które Polacy lubią pokonywać swoim autem. A to dlatego, że dobre drogi i dlatego, że turystyka chorwacka w dużej mierze opiera się np. na wynajmie domów i apartamentów. My proponujemy start z Krakowa lub Katowic. Ewentualnie Rzeszowa lub Szczecina. Jedynie mieszkańcom Polski zachodniej nie opłaca się jechać w te strony – możecie od razu próbować przez Wrocław czy Jelenią Górę kierować się na czeską Pragę a potem na Brno i Wiedeń. Czy nawet do Niemiec. Ale do rzeczy… >> Sprawdź najtańsze hotele w Chorwacji – teraz nawet 80% TANIEJ! Jako cel naszej podróży wybraliśmy małą wioskę Resnik Bosiljevski, gdzie krzyżują się dwie najważniejsze autostrady w Chorwacji – czyli A1, która kieruje się na południe do Dalmacji i A6 przez Rijekę na Półwysep Istria. Osoby, których celem jest zachodnia Istria mogą spróbować „opcji słoweńskiej”. Tunelem pod Alpami Julijskimi z Klagenfurtu z Grazu prze Maribor i Lublianę na Istrię. A reszta? >>POLECAMY: OPŁATY ZA AUTOSTRADY W CHORWACJI. ILE TRZEBA WYDAĆ? 1. NAJSZYBSZA TRASA Z POLSKI. ALPEJSKA – ZALEDWIE 9 GODZIN Liczba przejść granicznych po drodze: 4 Zwana też klasyczną, ale często pojawiają się tu korki (Morawy, Breclav, okolice Brna). A więc z Katowic, Krakowa udajemy się Autostradą A4 i potem A1 do czeskiej granicy w Gorzyczkach. Stąd „dalnicą” nr 1 do Brna. Stąd odbijamy na Breclaw, by przedostać się do autostrady A5 w Austrii. Dalej podróż to bajka. Pędzimy piątka do Wiednia a potem dwójką do Grazu. Jesteśmy w połowie drogi. Nie zapomnijmy odbić więc na Zagrzeb. Odpowiednio: Autostradą A9 w Austrii, potem A4 w Słowenii i A2 w Chorwacji. Zagrzeb objeżdżamy od zachodu i przez Kralovac docieramy do wspomnianego przez nas węzła. Stąd do Splitu jeszcze 3 godziny drogi. Do Rijeki godzinka. Wyjeżdżając o z Polski powinniście być na plaży już około – 2. TRASA BRATYSŁAWSKA – OKOŁO 10 GODZIN TRASA ALTERNATYWNA do powyższego wariantu alpejskiego. Omijamy całe Czechy! Wiedzie przez Żywiec, Zwardoń, Żlinę i potem wdłuż Wagu (E50 i E58) aż do Bratysławy i łączy się z opisaną wyżej trasą, ale już za Wiedniem, więc cały Wiedeń mijamy. Czas bardzo podobny, omijacie Śląsk, Czechy, aglomerację Wiednia. Dla chętnych: Można też ominąć Austrię i z Bratysławy udać się na południe autostradą M86 do Szombathely i od razu na granicę chorwacką (dodatkowe 30minut) 3. TRASA WĘGIERSKA, PŁASKA – OKOŁO 10 GODZIN Liczba przejść granicznych po drodze: 4 Polecana kierowcom ze wschodniej Polski – Rzeszowa, Lublina itd. Nie ma sensu, byście specjalnie jechali w kierunku Śląska, skoro możecie w tym samym czasie być już na Słowacji. Kierujcie się do przejścia granicznego w Chyżnem i stamtąd przez Zvolen do Budapesztu trasą E77. Na wschodzie kierujcie się na przejście drogowe w Barwinku. Potem z Preszowa autostradą D1 do Koszyc i zanim się obejrzycie, wjedziecie na rozległe węgierskie niziny koło Miszkolca. Stąd nowiusieńką autostradą M3 do Budapesztu, któy objeżdżacie od południe, po to by wzdłuż południowego brzegu Balatonu autostradą M7 przez Varazdin dostać się do Zagrzebia. Stamtąd analogicznie do „trasy alpejskiej” autostradą A1 do Resnika Bosiljevskiego. Trasa ta z Rzeszowa liczy niecałe 10 godzin. Można też wpiąć się na Słowację jeszcze szybciej, bo w Barwinku, minąć Koszyce i do Węgier wkroczyć od strony Miszkolca (na mapie) 4. TRASA NIEMIECKA – z pominięciem Czech i Słowacji (na czas pandemii) – OKOŁO 12,5 GODZIN Polecana kierowcom z zachodniej Polski i północno-zachodniej Polski. Oraz w czasie ograniczeń, spowodowanych Covid-19. W przypadku gdy np. zamkną się dla Polski Czechy,kierujemy się objazdem przez Niemcy (trwa to co prawda 11-12 godzin), ale praktycznie cały czas jedziemy autostradami: Przez Lipsk do Hot autostradą 9, potem 93i 9 na Pasawę a następnie przez austriackie Alpy, wzdłuż A9, po drodze zahaczając jeszcze o Słowenię na wysokości Ptuja. Oczywiście w przypadku, gdy Czechy nie będą zamykać granic, opcja na przestrzał przez Czechy skraca podróż, ale paradoksalnie (ponieważ nie całe Czechy pokryte są dalnicami – autostradami) zaledwie o około kilkanaście minut! Nie płacimy za autostrady aż do Słowenii. To też jedyny wariant, w którym możemy jechać aż do Chorwacji bez opłat i bez winiet. Musimy jedynie okrążyć Słowenię, odbijając pod koniec z Grazu na Kormend i naokoło wjeżdżając do Chorwacji. Bloguje od 2 i pół roku. Wszystkie publikacje na blogu czy fanpagu, nie sięgają w tył bardziej niż do maja 2016 roku. Nieco ponad dwa lata to dość krótko w porównaniu z tym, ile wspomnień udało mi się zgromadzić i ile miejsc odhaczyć na mapie. Moją pierwszą poważną podróż odbyłam w roku 2011, mając wtedy 17 lat. Pamiętam jak dziś, gdy znajomy wchodził do pociągu przez okno, by zająć nam miejsca, w drodze nad morze. Do roku 2016, tych podroży było co najmniej 6. Nie będę teraz liczyć. Przy okazji naszych ostatnich wakacji w Chorwacji, naszło mnie, by podzielić się z wami naszą chorwacką przygodą sprzed 4 lat. Tegoroczny wypad do Chorwacji nie był moim pierwszym. Było to jeszcze zanim wyemigrowaliśmy do Anglii, zanim zaczęłam blogować i zanim zaczęłam używać internetu w telefonie, Instagrama i Facebooka niemal 24 godziny na dobę. Mimo iż było to 4 lata, temu świat był nieco inny, nie mówiąc już o starej wersji mnie, która chyba wymieniła wszystkie możliwe poglądy na nowe. Nie jestem już tamtą Emilią, a wzbogaconą o doświadczenia, wersją, w odrobinę starszym, ale ciągle sprawnym wydaniu. Rok 2015 był czasem, kiedy to w rok po skończeniu szkoły, załamywałam ręce nie mogąc znaleźć pracy. Z perspektywy czasu widzę, że to raczej moja niedojrzałość sprawiała, że podchodziłam do tego dość dziecinnie, nie chodząc na wszystkie rozmowy i będąc bardzo wybredną w kwestii wynagrodzenia. Po tym, jak wyrzucili mnie z salonu piękności za zły wygląd, całkowicie załamana znalazłam prace w warzywniaku, na warszawskim Ursynowie. Ekipa była naprawdę fajna, ale praca zdecydowanie za ciężka i jak to bywa w Polsce, na czarno. Przy okazji wakacji moja frustracja sięgnęła zenitu i postanowiłam się zwolnić. Nasza sytuacja (moja i Arka) nie była znowu taka najgorsza. Oboje mieliśmy niejako zapewnioną opiekę. W pewnym momencie już nie wiem czyj to był pomysł, (podejrzewam, że mój, bo to ja przejawiam chęć eksploracji świata) wymyśliłam, że fajnie byłoby pojechać w podróż. Nie byle gdzie, bo nad Morze Czarne lub Adriatyckie. Idea przekuta w realizacje. Czasami się zastanawiam, gdzie podziała się moja odwaga? Od tamtej wyprawy minęło 4 lata i już nie przejawiam takiego zapału do realizacji moich planów. Posiadanie pieniędzy nie jako wrzuca ludzi w strefę komfortu, z której ciężko się ruszyć. Zanim wyruszyliśmy w Europe, przez kilka dni intensywnie studiowałam mapę i dokładnie analizowałam koszty. Jak na tamte czasy, a nie były zbyt odległe, mieliśmy dość ograniczone budżety. 1000 zł na głowę, na tygodniowe wakacje wliczając noclegi, przejazdy i jedzenie. Samoloty nie wchodziły w grę, bo wszystko było organizowane niemalże na ostatnią chwilę. W ostateczności zdecydowaliśmy się na podróż autostopem, z Wiednia do Chorwacji i dalej nad Morze Adriatyckie. To był nasz jedyny cel. Znaleźć się, gdzieś na plaży, nad Morzem Adriatyckim. Mecząca podróż, czyli o tym, jak droga potrafi być wyboista, ale warta celu, jeżeli tylko się nie poddasz. Kupiliśmy bilety na Polskiego Busa w cenie jakiś 100 zł na osobę, zgromadziliśmy osprzęt – namiot, karimaty, buty do wody, okulary do nurkowania i masę ciepłych, niepotrzebnych rzeczy. Moje wakacje nigdy w życiu, nie były tak niezaplanowane, jak wtedy. Założyliśmy na plecy ważące po 20-30 kg plecaki i wyruszyliśmy w naszą podróż. Wyjazd do Wiednia był późnym wieczorem. W stolicy Austrii byliśmy o godzinie 6:00 rano. Był to czas nieprawdopodobnych upałów w tym kraju. Termometry przekraczały 30 stopni już o godzinie 8:00 rano. Wysiadając z autobusu w centrum Wiednia, musieliśmy dostać się na autostradę do Graz w Austrii, a potem do Mariboru na Słowenii. Zacznijmy od tego, że nikt nie łapie stopa w centrum miasta. By dostać się na obrzeża, musieliśmy przemaszerować z plecakami dobre 7 km. Tamtego dnia nie czułam moich barków i przeklinałam moje umiejętności pakowania się. Stanęliśmy gdzieś przy wjeździe na wiadukt z tekturową tabliczką wskazującą na miasto Graz, w miejscu, w którym tylko idiota by się zatrzymał i czekaliśmy na transport. Mimo kiepskiej lokalizacji, po około 20 minutach już jechaliśmy w stronę naszego punktu docelowego. Facet, który nas zabrał, sam kiedyś podróżował autostopem, dlatego nie miał szczególnych oporów przed autostopowiczami. Widoki po drodze odbierały dech. Austriackie autostrady i góry to coś naprawdę niesamowitego. Droga sama w sobie jest przyjemnością. Autostrada przed Graz Na około 20 km przed samym Graz, nasz kierowca wpadł na genialny pomysł, że wysadzi nas na stacji benzynowej, bo tak będzie łatwiej nam coś złapać. Stacja benzynowa i pierwszy poważny kryzys. Okazało się, że była to najgorsza, możliwa decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Owa stacja benzynowa była zbudowana na wzgórzu, a samochody zatrzymywały się na niej jadąc z dwóch, różnych stron, co jest tam podobno dość rzadko spotykane. O podwózkę pytaliśmy Polaków jadących do Chorwacji oraz całą resztę innych podróżnych. Albo nie chcieli nas zabierać, a gdy chcieli okazywało się, że jadą w zupełnie inną stronę. Polacy tłumaczyli się zepsutym samochodem albo za małą ilością miejsca w kamperze. Arek chciał już na tej stacji rozstawiać namiot i spać. Spędziliśmy na niej 6 godzin, spaleni austriackim słońcem. Gdybym wiedziała, że to wszystko okaże się takie trudne, to bym się na to nie porywała. W tamtych czasach nie mieliśmy zdalnego Internetu, a ja nawet nie miałam porządnego telefonu, który by się nie rozładowywał po 30 minutach od włączenia danych komórkowych. Wydawało nam się, że znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Nasz bagaż Zawsze jest jakieś wyjście. Na mapie offline, którą wcześniej pobrałam na ten mój malutki ekran, udało nam się znaleźć lokalną drogę na tyłach stacji benzynowej, którą to udaliśmy się do wsi oddalonej o jakieś 5 km, by tam złapać autobus do Graz. Uwierzcie mi, to była tułaczka. Nie wiem jak Mojżesz mógł wędrować do ziemi obiecanej przez 40 lat? Gdybym była w jego orszaku, zawróciłabym już na starcie. Nie dosyć że podczas naszej drogi było upalnie, to jeszcze co rusz podchodziliśmy pod górę lub z niej schodziliśmy. W pewnych momentach myślałam, że plecak mnie przeważy. Koło godziny 17:00, udało nam się w końcu złapać autobus do miasta. Widoki w drodze do wsi. Byliśmy tak brudni i śmierdzący, że nawet ja nie chciałabym siedzieć z nami w samochodzie. W mieście zjedliśmy chińszczyznę i sfrustrowani dalej poszliśmy łapać stopa. By znaleźć odpowiednie miejsce, musieliśmy przejść jakieś 4-5 km. Powiedziałam wtedy Arkowi, że choćby nie wiem co, nie zostanę w Graz na noc, bo Austria jest dużo za droga jak na nasz budżet. Moja mina mówi wszystko. Najszybszy stop w mojej karierze. Stanęliśmy na drodze z tabliczką Maribor o godzinie 18:00-18:30 wieczorem. Ledwo podniosłam ją do góry i zatrzymała się przemiła Słowenka, około 30 lat, która wracała właśnie z pracy do Mariboru. Ludzie na Słowenii jeżdżą pracować do Austrii, bo bardziej im się to opłaca. Z Graz do Mariboru było jedynie 70 km. Na nasze pytanie, dlaczego się zatrzymała? Powiedziała że nie wie, że nigdy nie zabierała ludzi na stopa i że coś jej mówiło, by się zatrzymać. Dzięki bogu! W tamtym momencie, poczułam jakby moje prośby zostały wysłuchane. Zabrała nas do Mariboru, znalazła hostel i odstawiła do rąk własnych, samego właściciela. Emilio, bo tak było mu na imię, okazał się jej znajomym czy znajomym znajomego. Emilio, był Hiszpanem o kręconych włosach, który to znalazł swoją miłość na Słowenii i osiedlił się na stałe. Przemiły człowiek. Dał nam łóżka w pokoju wieloosobowym, w którym byliśmy jedynymi lokatorami. W Mariborze turyści są tylko przejazdem. Zatrzymują się tam na noc, w drodze nad Morze Adriatyckie. Miejsce cudowne i klimatyczne tylko ciche. Z Mariboru do Chorwacji było jeszcze całkiem daleko, a nam nie uśmiechało się znowu stać z tymi nieszczęsnymi plecakami, gdzieś na zadupiu, mając nadzieje że szybko coś złapiemy, zwłaszcza kiedy nasze barki odmawiały posłuszeństwa. Hostel w Mariborze. Taras który bardzo dobrze wspominam. W głowach pojawił się nowy pomysł. Bla Bla Car. Był to pierwszy raz, kiedy spróbowaliśmy tego serwisu. Znaleźliśmy na nim czesko-polską parę, jadącą samochodem z Wiednia do Chorwacji. Lokalizacja końcowa nie do końca była znana. Cena z Mariboru wynosiła 50 zł za osobę. Mieli podjechać dopiero o 17:00, dlatego mieliśmy cały dzień na zwiedzanie miasta. Nie specjalnie jest o czym mówić, jeśli chodzi o Maribor. Oprócz tanich papierosów, najstarszego wina pnącego się po murze na świecie i parku z kolorowymi rybami, nie było tam specjalnie nic ciekawego do roboty. Najstarsze wino na świecie w Mariborze Maribor Czerwonym samochodem z Czechem i Polką do Chorwacji. Podjechali po nas o godzinie 17:00. Oni, tak jak i my jechali na dziko do Chorwacji z jedną tylko przewagą, mieli swój samochód. Gdzieś koło godziny 24:00 wpadli na pomysł, by wyrzucić nas na autostradzie przy wlocie do Zadaru. Ewidentnie nie interesowały ich nasze losy. Wiadomo tylko było że mają zamiar przenocować na jakimś campingu. Stwierdziliśmy że gdziekolwiek zajadą, pojedziemy z nimi, a potem nasze drogi się rozejdą. I tak w nocy, zajechaliśmy do Solaris Beach Camp oddalonego jakieś 100 km od Zadaru. Niestety ceny były dość przerażające. 20 euro za dobę za namiot wydawało nam się horrendalną kwotą, zwłaszcza że słyszeliśmy o tańszych miejscach. Koniec końców porównując to miejsce z innymi, które widzieliśmy podczas tego wyjazdu, zakładam że chyba lepiej nie mogliśmy trafić. Tak wyposażonego campingu, jak tamten nigdy wcześniej nie widziałam. Solaris Beach Camp Solaris Beach Camp W tym roku postanowiliśmy odwiedzić to miejsce przy okazji pobytu w Szybeniku. To było bardzo dziwne uczucie wrócić w to samo miejsce po 4 latach i zobaczyć to wszystko jeszcze raz. Nostalgia to odpowiednie słowo. Nie za bardzo lubię ten stan. Przemijalność rzeczy mnie przeraża. Pamiętam moją frustrację następnego dnia rano, gdy zorientowaliśmy się że w sumie to jako jedyni jesteśmy tu bez samochodu i utknęliśmy na totalnym zadupiu. Mimo atrakcji, jakie znajdowały się na terenie obiektu po kilku dniach pobytu w ,,raju” zaczęło nam się nudzić. Jak pisałam, wyjazd ten był bardzo niezaplanowany. Skąpiliśmy sobie jak typowe Cebulaki. Mimo że mieliśmy pieniądze, codziennie jedliśmy jedynie bułki z serem i pomidorem, no bo nie mieliśmy dostępu do kuchni, a posiłki w restauracjach były zdecydowanie za drogie. Trochę śmieszą mnie tamte wakacje. Mam wrażenie że mimo większej odwagi, byłam dużo bardziej nieogarnięta. Nie zdawałam sobie sprawy z wielu rzeczy. Po powrocie do tego samego miejsca, zastanawialiśmy się jak mogliśmy wtedy siedzieć tam kilka dni, odwiedzając tylko Szybenik, kompletnie nie zdając sobie sprawy że mamy tak blisko do wodospadów Skradniski Buk. Jak się okazuje podróżowania też się trzeba nauczyć. Szybenik Mimo iż tak bardzo chcieliśmy jechać do Chorwacji i znaleźć się nad morzem, koniec końców zaczynało być nużąco. Postanowiliśmy że będziemy powoli wracać, ale po drodze udamy się do Zadaru. Zadar Z tego, co pamiętam w Zadarze spędzaliśmy cały dzień i połowę kolejnego. Już nie wiem, w jakim hostelu spaliliśmy, ale pamiętam że poznałam tam bardzo fajnych ludzi. Zanim jednak to się stało skakaliśmy, a raczej Arek skakał z pobliskich klifów, a następnie oglądaliśmy zachód słońca na morskich orguljach . Morskie orgulje, to takie schody schodzące do wody, w których są rury. Kiedy woda uderza o rury tworzy się muzyka. Przy schodach znajduje się też pozdrowienie słońca, czyli wielki panel słoneczny wbudowany w podłoże, który wieczorem świeci na różne kolory. Można po nim chodzić i się bawić. Klify w Zadarze Pozdrowienie słońca w Zadarze Zachód słońca w Zadarze był bardzo dobrym podsumowaniem tego wyjazdu. Zdecydowanie najbardziej pamiętam początek i koniec tego wyjazdu, przez wzgląd na targające mną emocje: zmęczenie, frustrację, szczęście, zachwyt, wdzięczności i inne. Pamiętam to tak wyraźnie jakby wczoraj. Powrót Powrót do Polski okazał się zdecydowanie prostszy. Ponownie zdecydowaliśmy się na Bla Bla Car. Za 100 zł z Zadaru do Katowic wróciliśmy z polską parą i jakąś dziewczyną, która jechała z wyspy Pag i zdecydowanie nadużywała słowa dwu pas. Nie mam pojęcia skąd była i co tam dokładnie robiła, ale po kilku godzinach jej gadania o dwu pasie, naprawdę mieliśmy dość. W Katowicach biegliśmy na pociąg do Łodzi, a potem do Warszawy. Podróż to uświadomiła mnie w kilku sprawach. Po pierwsze: Każda idea przekuta w realizacje znajduje w końcu swoje spełnienie. Po drugie: Droga do celu potrafi być bardzo wyboista. Jeżeli wiesz dokąd zmierzasz, nie powinna cię przerażać. Po trzecie: Brak planu na wakacje może okazać się nudą na wakacjach. Chociaż w naszym przypadku było to raczej mało kreatywne myślenia. ( Spokojnie, wszystkiego można się nauczyć.) Po czwarte: Zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji. Po piąte: Nigdy nie wiesz, czy to twój pierwszy czy ostatni raz w miejscu w którym jesteś. Po szóste: Większość spakowanych przez ciebie rzeczy, nie przyda ci się na wakacjach. Po siódme ostatnie: Niektóre rzeczy dzieją się tak, jakby były zaplanowane i przesądzone z góry, jedyne co możemy wtedy zrobić, to zareagować tak by być z nich zadowolonym. Moja historia dobiegła końca. Mam nadzieje że wam się podobała i będziecie wracać po więcej. —-> by być na bieżąco polub mnie na fanpagu.

droga do chorwacji 2017